Kończąc ceramiczne wpisy, zabiorę Was do wnętrza zakładów ceramicznych, aby pokazać proces powstawania.
Aby otrzymać produkt końcowy, niezbędne jest uformowanie masy, dwukrotne pieczenie, w międzyczasie szkliwienie, leżakowanie, zdobienie...a więc zaczynamy ;).
Najpierw glinie należy nadać odpowiedni kształt, odkładając ją później na formę, aby tego kształtu zawczasu nie utraciła.
Następnie do niektórych wyrobów np. kubków, doklejane są elementy
dodatkowe jak uchwyty ( używany jest do tego tzw. klej czyli glina z
wodą). Doświadczony pracownik w ciągu 8 godzin pracy dokleja ich
przeszło 700.
Kolejnym etapem jest pierwszy wypał. Robi się go w temperaturze 800-850 C przez 8 godzin, po czym takie lekko różowe półprodukty muszą przynajmniej 4 godziny poleżakować. Otrzymany półprodukt nazywany jest biskwitem.
Następnie dostają się w ręce pracowitych i utalentowanych malarek, które nanoszą na nie, w zależności od upodobań klienta, mniej i bardziej skomplikowane wzory w różnych kolorach. Część nanoszona jest metodą stempelkową czyli zanurzonym w farbie stempelkiem z gąbki, inne są malowane ręcznie, wtedy mają dopisek "unikat". Jako ciekawostkę dodam, że większość kolorów jest zbliżona do tego co widzicie po przejściu wszystkich etapów, natomiast ten ciekawy lila odcień to to, co w ognistych płomieniach zmienia się w kobalt.
Ponieważ nie chcemy mieć surowych, a przyjemne w dotyku, emaliowane wyroby, nasze naczynia muszą zostać zanurzone w szkliwie, przez co wyglądają jak pokryte mleczną farbą. Oblanie szkliwem wymaga wprawy, złe spowoduje to, że będą nierówności, trzeba też wytrzeć szkliwo ze spodu, aby nie przywarło do pieca.
Drugi wypał trwa dłużej i atmosfera jest bardziej gorąca, bo odbywa się w aż 1250 C przez 11-15 godzin, po których następuje przynajmniej kolejne 4 godzinki odpoczynku .
Po dwóch pobytach w piecu początkowy produkt traci ok. 15 % swojej masy i taki odchudzony trafia do sklepów na całym świecie (często w 80% do Stanów Zjednoczonych).
i dla tych, którzy chcieliby nieco więcej koloru mały dowód, można? można ;)
Zdjęcia zrobione w bolesławieckiej "Manufakturze".
P.S. Jeśli nic nie pomyliłam, to rzecz się ma właśnie tak ;).
Angina ma jednak swoje dobre strony - wreszcie skończyłam zaległy post ;)
A gdzie zdjęcia?! Ja bez zdjęć nic nie rozumiem ;D
OdpowiedzUsuńTak czy owak, przeczytałam to z zapartym tchem!
przepraszam Funitko, to zemsta bloggera, wystartował z wpisem na poziomie roboczym ;)
UsuńKochana genialna opowiesc...czytalam z zapartym tchem kolejne etapy powstawania tych cudeniek...dziekuje za piekna relacje!!!!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
proszę bardzo ;)
Usuń:) ubawiłam się, bo w trakcie czytania, zadawałam pytanie i odnajdowałam odpowiedź w następnym zdaniu :) Dziękuję!
OdpowiedzUsuńA komplementy działają! Więc do dzieła :)
Zdrówka życzę :)
jakbyś na któreś nie znalazła odpowiedzi - pisz ;)
UsuńP.S. potwierdzam działanie z autopsji ;)
Fajna ta wycieczka dzięki serdecznie :)
OdpowiedzUsuńkilka razy pokazywałam samo stempelkowanie, więc przyszedł czas na proces w całości ;)
UsuńPięknie tu i ciekawie u Ciebie, dziękuję za odwiedziny bo dzięki nim mogłam trafić do Twojego zaczarowanego świata :). Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńw takim razie witaj ;)
Usuńsuper, dziękuję za przybliżenie tego procesu. Kiedyś malowałam i wypalałam gotowe naczynia, ale fakt przyklejania 700 uchwytów w 8h mnie zmroził! :)
OdpowiedzUsuńpewnie są i tacy, którzy potrafią szybciej ;)
UsuńJo, dla mnie ten Twój, Wasz... cały Bolesławiec jest magiczny za sprawą Manufaktury i stempelków... a Twoje posty czynią go jeszcze piękniejszym niż jest w rzeczywistości. Ja Cie czytam to... chciałabym się tam przeprowadzić:).
OdpowiedzUsuńszkoda byłoby Twojego Pomorza, ale za to mogłabym Cię gościć na kawie i liczyć na te apetyczne ciacha ;)
UsuńPodpisuję się pod tym! mogłabym tam żyć i pracować.
UsuńCzesto kupujac juz gotowy produkt, nie zdajemy sobie sprawy jaki on musial przejsc dlugi i skomplikowany proces produkcji, zanim trafil na sklepowa polke:)
OdpowiedzUsuńDziekuje Ci za te "oswiecajaca" super wycieczke!:)
dokładnie, wtedy łatwiej zrozumieć, dlaczego tyle kosztuje
UsuńPasiaste kubasy - bomba!
OdpowiedzUsuńWiesz co? Nie lubię brać do ręki nieoszkliwionej ceramiki.
No to się zwierzyłam, a co!
;D
jest szorstka i tyle ;)
Usuńdla mnie to duża atrakcja odwiedzić zakłady ceramiczne Bolesławca
OdpowiedzUsuńdziękuję bardzo :)
do usług ;)
Usuńświetny post, a jaka atrakcja :) nieźle to opisałaś! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za zabranie mnie w okolice ceramicznych cudeńków. ;)
OdpowiedzUsuńbardzo proszę ;)
UsuńJestem wielbicielką kubeczków, miseczek i wszelkich naczynek. Teraz jak już wiem, jak je zrobić świat stoi przede mną otworem:)
OdpowiedzUsuńu nas można sobie i zrobić i wypalić, są specjalne zajęcia w pracowniach ceramicznych dla chętnych ;)
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńNie byłam nigdy w bolesławieckiej "Manufakturze". Jedynie obserwowałam proces powstawania ceramiki na wyspie Rodos. Nasza ładniejsza!
Pozdrawiam serdecznie.
kwestia gustu albo patriotyzmu ;)
UsuńKiedyś miałam przyjemność odwiedzieć takie miejsce. Przyznam, że jest to dość imponujące. Rzeczy z pozoru proste , najczesciej zadziwiają formą powstania.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i zyczę przyjemnego dnia
i temperaturą ;)
UsuńŚwietny post, kiedyś też pracowałam w manufakturze ceramicznej, nazywanej ceramiką szlachetną dla odmiany od ceramiki kiblowo-łazienkowej, która mniemam jest nieszlachetna.
OdpowiedzUsuńProces powstawania tych pięknych skorup jest dokładnie taki jak pokazałaś i opisałaś.
Ja zajmowałam się malowaniem ceramiki i robiłam to wyłącznie pędzlami z bobrowego włosia dodatkowo zaokrąglanymi.... ech to taka pionierka wtedy była.
Ze szkliwem jaja były niesamowite, bo często na zasadzie prób i błędów. Czasem cały wypał wychodził inny niż zamierzony..... no zabawa przednia. Do dziś uwielbiam zapach terpentyny, i ten taki chłód mokrych, wyciągniętych z formy przedmiotów. Ciepły odcień kruchych, ciasteczkowych biskwitów (w ogóle z angielskiego wzięła się nazwa).
W ogóle uwielbiam skorupy.
Przecudny post, dzięki i pozdrawiam serdecznie :)
moje próby na zajęciach ceramicznych to też wypadkowa przypadku ;), a armatura łazienkowa chyba już weszła do "szlachetnych" salonowych form ;)
Usuńmiło się oglądało, interesująca notka:)
OdpowiedzUsuńmiło mi ;)
Usuńale gorąca podróż po manufakturze :))))))))
OdpowiedzUsuńBeautiful sets of the cups and plates....
OdpowiedzUsuńthank You ;)
UsuńKurczę, ostatnio miałam problemy z dodawaniem komentarzy z "obcego" komputera. Zajrzałam do tego posta ponownie, żeby sprawdzić, czy może jednak się udało, ale chyba jednak nie, więc pozwolę sobie powtórzyć:
OdpowiedzUsuńLubię takie wycieczki. Jako mała dziewczynka uwielbiałam szkolne wyjścia do złotoryjskiej fabryki bombek, jako studentka jestem zafascynowana jestem zwiedzaniem poznańskiego browaru Lecha (wygląda na to, że zainteresowania się zmieniają :P ). Z dużą radością szłam za Tobą na wycieczce po manufakturze ;)
I zapatrzyłam się na ostatnie, tak kolorowe zdjęcie! Przyznam, że bolesławiecka ceramika kojarzyła mi się raczej z niebieskościami, a te barwy mnie bardzo pozytywnie zaskoczyły!
Pozdrawiam ciepło!
a wiesz, że ja w fabryce bombek jeszcze nie byłam ;(, za to pamiętam nieistniejącą już przetwórnię owoców i warzyw, jakie cudne etykietki dostaliśmy ;)
Usuńurzekły mnie te białe,przed pomalowaniem jeszcze :) kocham białe kubeczki ;)
OdpowiedzUsuńtylko takie białe od szkliwa nie nadają się do picia...
UsuńDziękuję za ten post, ja też kocham bolesławiec, mam go mnóstwo, chociaż ostatnio z powodu braku miejsca musiałam ograniczyć się do małej witrynki: http://kobietapoczterdziestce.blogspot.com/2013/09/dom.html,
OdpowiedzUsuńzapraszam i pozdrawiam:)
ja aż tyle nie mam, ale co roku coś tam staram się dokupić ;)
UsuńCiekawy post, można się dowiedzieć jak właściwie powstają ceramiczne naczynia znane z półek sklepowych. Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńdokładnie, przechodzą niezłą drogę ;)
UsuńAle super post! A patera w groszki z przedostatniego zdjęcia mnie rozkochała w sobie!
OdpowiedzUsuńżałuję, że nie kupiłam, bo w czasie święta ceramiki były w naprawdę dobrej cenie... cóż, poczekam do kolejnego ;)
UsuńŚwietna wycieczka. Niesamowite jest oglądanie, jak z szarej gliny powstają takie kolorowe cuda.
OdpowiedzUsuńJak ja kocham ceramikę, a bolesławiec jeszcze bardziej i mogę oglądać bez końca te cudeńka :):)
OdpowiedzUsuń