Uwielbiam zapach mirabelek, słodki, lekki, i ich kolor dojrzałego słońca, zarówno wśród liści, jak i dziesiątki tych małych kuleczek umoszczonych na kobiercu trawnika. W pobliżu kościoła. Gotyckiego. Niemal jak na Saint-Germain w "Spóźnionych kochankach " Whartona. Średniowieczne mury i małe drzewko. Szarość okrytego patyną czasu piaskowca i radosny kolor małych śliwek. Kolejny raz wracam do tej książki, pełnej barw i smaków. I imię bohaterki - Mirabelle, tak nieodłącznie związany z moimi małymi owocami...
18:16:00
Owoc spóźnionych kochanków
Uwielbiam zapach mirabelek, słodki, lekki, i ich kolor dojrzałego słońca, zarówno wśród liści, jak i dziesiątki tych małych kuleczek umoszczonych na kobiercu trawnika. W pobliżu kościoła. Gotyckiego. Niemal jak na Saint-Germain w "Spóźnionych kochankach " Whartona. Średniowieczne mury i małe drzewko. Szarość okrytego patyną czasu piaskowca i radosny kolor małych śliwek. Kolejny raz wracam do tej książki, pełnej barw i smaków. I imię bohaterki - Mirabelle, tak nieodłącznie związany z moimi małymi owocami...
AUTOR:
Jo
Ach, też uwielbiam mirabelki :) To smak mojego dzieciństwa :)
OdpowiedzUsuńi widoki znajome ;)
Usuń:))
OdpowiedzUsuńDzisiaj moja przyjaciółka proponowała mi przyjechać pozrywać mirabelki. Kilak kilogramów, bo rosną przy domu.
Dżem mirabelkowy.... Próbowałaś?
Ja nie.
Bo co z nich można zrobić...
robiłam powidła z mirabelek i wanilią, i nalewkę mirabelkową ;)
UsuńA pamiętasz w jakich mniej więcej proporcjach te powidła?
UsuńWiesz, chodzi przede wszystkim ile cukru, do mirabelek. Bo resztę to tam na oko. ;)
Dzięki za propozycję. :))
Toniu, ja na 2 kg mirabelek dałam ok. 1 kg cukru, ale to zależy czy owoce są mocno słodkie czy nie i jakie Ty powidła wolisz, ja zasypuję cukrem i codziennie przez 3 dni około 1 godzinki na maleńkim ogniu podsmażam, dodaję 1-2 laski wanilii trzeciego dnia do smażenia (możesz esencję waniliową )a potem przekładam do wyparzonych słoiczków, które wkładam do piekarnika nastawionego na 100 C na 20 minut i wyłączam piekarnik nie wyciągając słoików (aż ostygną ;)
Usuńale to taka moja własna receptura ;)
Dzięki!!
UsuńMam nadzieję, że zdążę! :)
u moich dziadkow sa 4 drzewa mirabelkowe-uwielbiam
OdpowiedzUsuńtu kupuje ale niestety smak nie jest ten sam...
może to kwestia słońca, a może nastawienia ;)
Usuńale piękne zdjęcia!:))) w sam raz na taki ponury piątek!:)
OdpowiedzUsuńdziękuję i przesyłam ciut naszego słoneczka ;)
UsuńMirabelki prosto z drzewa to marzenie. Piękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńu nas jak najbardziej do realizacji ;)
UsuńJa także uwielbiam,planuję konfiturę z dyni i mirabelek
OdpowiedzUsuńŚwietne światło na fotkach a gawron ci się udał pierwsza klasa:)
bo ja kocham właśnie takie ciepłe światło, a z całego stada kawek tylko jedna dała się złapać ;), ale widok takiego stada odlatującego z pełnymi śliwek dziobami - niezapomniany ;)
UsuńAle gafa,wybacz
UsuńKawka u mnie to tylko na stole bywa:)
żadna gafa, mała lekcja ornitologii ;)
UsuńNie tylko my jesteśmy miłośnikami mirabelek, ale ptaki też, jak widać na świetnym zdjęciu. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńmuszą być słodkie ;)
UsuńMirabelki to wspaniały owoc pięknie pachnie i przetwory smakują niezapominanie :) zima nie ma nic wspanialszego jak otworzyć słoiczek pełen dżemu z mirabelki :) piękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńoj, w tym roku mam tyle przetworów jak nigdy, i śliwki w co najmniej trzech gatunkach ;)
UsuńSpoznieni kochankowie to zdecydowanie moja ulubiona ksiazka Whartona- moja licealna lektura, do ktorej wrocilam kiedy po raz pierwszy zakochalam sie naprawde. Wtedy czytajac, robilam na marginesach mnosto notatek, pisalam co robie, ze wlasnie jade pociagiem i kwitna maki. Zrobil sie z tego taki milosny pamietnik, ktory dalam Z. kiedy wrocil z Irlandii.
OdpowiedzUsuńA mirabelki to przede wszystkim Pachnidlo i dziewczyna z mirabelkami. Scena w filmie przekazana tak sugestywnie, ze niemal sie czuje- slodko slony zapch jej skory i mirabelek.
I mirabelki to moje dzisiejsze ciasto. Kruche z mirabelkami wlasnie:)
Jak ci sie udalo uchwycic to ptaszysko ze sliwka w dziobie?:)
ale piękna historia...ta Wasza...
Usuńptaszysko tylko w jednym ujęciu złapane, dlatego zdjęcie takie kiepskie, ale nie mogłam się powstrzymać ;)
A w Krakowie jest teraz tyle mirabelek! Na każdej ulicy pachnie nimi tak pięknie!
OdpowiedzUsuńTen zapach kojarzy mi się z dzieciństwem :) Na naszym podwórku (ah ah! Cudne to było podwórko) rosły mirabelki. Zajadałam się nimi razem z innymi dziećmi z podwórka :)
i kolejne cudowne wspomnienia, ich zapach ranem i wieczorem też lubię ;)
UsuńUwielbiam te cudownie słoneczne śliwki!
OdpowiedzUsuńTak pięknie je pokazałaś,że muszę ich poszukać w weekend.
szukaj, szukaj, u nas spadają i marnieją ;(
UsuńTutaj też owocowe ;) wyglądają na bardzo słodkie ;) Pozdrawiam, www.monika-paula.blogspot.com
OdpowiedzUsuńi nawet są ;)
Usuńczytałam, bardzo mnie wzruszyła ta książka...
OdpowiedzUsuńmirabelki bardzo lubię same i w kompocie :)
mnie też wzruszyła, ale ja z tych za łatwo się wzruszających jestem ;)
Usuńja też ;)
UsuńPiękne zdjęcia, przyglądam się i przyglądam.....
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
na zdrowie ;)
UsuńCuuuuuda na gałązkach!
OdpowiedzUsuńA ptaszor z owocem nadaje się na okładkę książki właśnie, skoro o książkach też mowa.
I te obwieszone pysznościami gałęzie w słońcu... Czary, robisz aparatem czary.
Tak bardzo, że 3 minuty szukałam na rzeźbie mirabelki, bo byłam pewna, że gdzieś tam jest ;D
hmm, na rzeźbie nie wpadłam, żeby mirabelkę położyć, bo tam Dzieciątko w ręku jabłko trzyma ;)
UsuńZupełnie nigdzie, w całym moim mieście nie mogę dostać mirabelek.
OdpowiedzUsuńMartwię się bo moje dzieci zaczną z dzieciństwa borówkę amerykańską pamiętać :-(
;), bez obaw, chyba jakieś jagody w lesie też u Was są ;)
Usuńwłasnie przeczytałam na pewnym blogu, że ludzie nie czytają wpisów... bardzo lubię Whartona, Mirabelle była ciekawą postacią, ze SK pochodzi jeden z moich ulubionych cytatów "Czułem się tak, jak gdybym poszedł prosto do nieba, nie umierając." (mogłam coś przekręcić).
OdpowiedzUsuńWharton pisze lekko i przyjemnie o skomplikowanych sprawach, mnie urzekł też "Ptasiek" i "Stado", jeśli nie czytałaś - polecam!
PS. patrząc na te mury niemal widzę te gołębie ;)
Ze ludzie nie rozumieja... Poza tym moj tekst jest raczej prowokacją. Jo ma mnostwo fanek i życzliwych czytelniczek, bo jak tu zreszta nie kochac kogoś, kto tak pisze)Mirabelki raczej przelaly moja czare goryczy i uwolnily cos, co juz od dawna we mnie siedzialo. I prosze tekst Jo i to co sie pod nim dzieje traktowac jako zarzewie, zapalnik, impuls do dyskusji u mnie a nie krytykę samą w sobie.
UsuńAniu - część pewnie szuka ładnych zdjęć, ja na niektórych zagranicznych też nie czytam, jak nie znam języka, a tłumacz sobie nie radzi, a chciałabym ;), dziękuję za odwiedziny ;)
UsuńZiemolina - Ty moja wierna Poczytująca, dziękuję, że jesteś ;)
Ajlowju:)
Usuńpisząc "nie czytają" miałam na myśli, że się "nie wczytują", a nie coś złego :) Ziemolino, nie traktuję Twojego wpisu jako krytyki, tylko jako "punkt zaczepny" do dyskusji na trudny temat, jakim jest czytanie blogów w ogóle :) Bardzo potrzebny punkt zaczepny.
UsuńJesteś niesamowita! aż spaceru mi się zachciało do "starego" miasta
OdpowiedzUsuńto weekend spacery z chłopcami w starych murach ;)
Usuńoh, tez je uwielbiam najlepiej prosto z drzewa, jeszcze zielonkawe, kwasne, mniam! pozdrowionka
OdpowiedzUsuńtylko z drzewa ;)
Usuńmirabelki... Zapomniałam, że istnieją.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia.
ja sobie właśnie niedawno przypomniałam ;)
UsuńPrzepiękne pełne słońca zdjęcia - bardzo mi się podobają! :)I to też moje smaki z dzieciństwa :)
OdpowiedzUsuńdziękuję ;), cieszę się, że wracasz do mnie po urlopie, brakowało tu Ciebie ;)
UsuńŚwietne fotografie!
OdpowiedzUsuńSerdeczności!
Miłego weekendu!
wzajemnie Meg, cudownego weekendu pełnego wypraw ;)
UsuńGdzieś , kiedyś jechałam mirabelkową aleją cała usłaną owocami.(chyba to były Twoje okolice) Częściowo była to już marmolada ale woń tym bardziej uwodzicielska. Nie znam perfum z nutą mirabelki. Byłyby słodkie.Moje piękniekwitnące wiosną mirabelkowe drzewo nie wydało ani jednego owocu a już czekały na nie śliczne słoiczki. To jeden z niewielu przetworów jaki robię.Zdjęcia jak zwykle . Nie lubię się powtarzać:-)
OdpowiedzUsuńoj, pewnie nie, bo u nas mirabelki w centrum (nie ma możliwości wjazdu ;) albo nad rzeką ;) i pewnie w innych miejscach, których w tej chwili nie pamiętam ;), cieszę się, że zdjęcia Ci przypadły do gustu, mnie się też nawet podobają z tym światłem ;), a teraz czekam niecierpliwie na Twoje toskańskie wrażenia ;)
UsuńCudowne zdjęcia , zapach mirabelek jest na prawdę piękny.Mam u siebie mirabelkę żółtą i w kolorze fioletowym właśnie robią się dojrzałe.Widać ,że jest wielu amatorów tych aromatycznych owoców.Pozdrawiam bardzo serdecznie
OdpowiedzUsuńo, nie wiedziałam, że są fioletowe, ja widywałam żółte i czerwone, a zaraz jadę rwać krakowianki ;)
UsuńMirabelki to owoce mojego slonecznego dziecinstwa:-))) Piekne fotografie, do zakochania;-)))!
OdpowiedzUsuńi naładowania baterii na jesień ;)
UsuńMirabelki w takich otoczeniu...skusze sie... dla Ciebie. W swiecie realnym po prostu nie przepadam! Zdjecia pychota!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
;), może na nalewkę dałabyś się skusić, a właściwie taki trochę likier trochę L'eau de vie de mirabelles ;)
Usuńmmmm....bardzo lubię :)
OdpowiedzUsuńPS. 4 i 5 zdjęcie - baaaardzo fajne :)
dziękuję ;)
UsuńBardzo, ale to bardzo klimatyczne miejsca pokazujesz na swoich zdjęciach. Pięknie.
OdpowiedzUsuńdziękuję, pewnie sposób patrzenia, te dziś z mojego miasta ;)
UsuńMirabelki to smak mojego dziecinstwa a ksiazka to licealne klimaty :-)
OdpowiedzUsuńTutaj mireabelki zastepuja mi morele. super zdjecia.
nas jakoś w liceum tym nie raczyli ;), morele też lubię, bardzo ;)
UsuńTo naprawdę w Polsce?
OdpowiedzUsuń;)
Jo, czarodziejko :) Ależ kolory prowansalskie, śródziemnomorskie wymieszałaś w fotograficznym tyglu. Wszystko już pewnie powiedziano, więc popatrzę sobie w milczeniu, powspominam pokój wyłożony korkiem, nalewkę z gruszką Poire Williams tajemniczo zamkniętą w butelce, gołębie, gołębie...
Jest kilka książek Whartona, które naprawdę lubię (Ptasiek, W księżycową, jasną noc) - i długo nie mogłam się pogodzić z tym, że kolejne coraz mniej mi smakują. Za dużo napisał, albo to ja się postarzałam.
Miłej niedzieli :)
Aduś, to moje miasto ;) i znowu uprzedzasz mnie o krok, bo gruszkowy post szykuję, z Poire Williams, który dostałam dawno temu jako dodatek do pierścionka zaręczynowego z lekkim poślizgiem, a pamiętam jak dziś i który nadal u nas stoi, bo ciągle przekładam datę otwarcia, może na jakąś okrągłą rocznicę ;), a "Spóźnieni kochankowie" to jedyna książka Whartona, jaką przeczytałam,choć tym raczej nie ma co się chwalić ;)
Usuńpozdrawiam cieplutko ;)
Och co za cudowne klimaty.Jakże piękne zdjęcia.Również mirabelki kojarzą mi się z dzieciństwem i obecnie z cudowną książką Whartona. Chyba sięgnę, raz już któryś po "Spóźnionych Kochanków". A fioletowe, również tak aromatyczne:)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
te czerwonawe takie bardziej soczyste, ale słoneczny kolor mi bliższy ;)
Usuńteż bardzo lubię, a najlepsze jadłam w tym roku w porzuconym sadzie:)
OdpowiedzUsuńBlog o życiu & podróżach
Blog o gotowaniu
takie są najlepsze i wiadomo, .... nie tuczy ;)
UsuńJo, Mirabelle pięknie brzmi. A owoce jem, jem z przyjemnością. ładnie pachną. Jadłam też takie czerwonawe. Smaczne obydwie odmiany. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńaromatem tak, ale smakiem nie dorównują chyba jednak węgierkom ;)
UsuńZapachniało śliwkami mirabelkami, owoce cudo. Wspaniała pychotka.
OdpowiedzUsuńpachnie, pachnie ;)
UsuńJolies mirabelles ça donne faim !
OdpowiedzUsuńAle klimat, nigdy bym nie powiedziała, że to Bolesławiec. Znam to miasto, byłam tam nie jednokrotnie, mieszkam niedaleko i mam tam rodzinę. Stamtąd pochodzisz ?? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńwłaśnie stąd ;)
UsuńCiekawe połączenie owoców z murami i detalami świątyni, rzeczywiście jak u Whortona. Bardzo lubię jego książki, choc akurat Spóźnieni kochankowie podobali mi się najmniej. A mirabelki przywodzą na myśl powidła śliwkowe robione ze zbieranych przy drodze owoców. Dawniej moja mama robiła ich mnóstwo.
OdpowiedzUsuńto może teraz kolej na Ciebie ;)
Usuńwitaj:))))
OdpowiedzUsuńale wspaniałe zdjęcia. Mirabelki kocham, choć ostatni raz jadłam na mazurach kilka lat temu:) ale smak pamiętam i kojarzy mi się z dzieciństwem... zawsze zrywaliśmy z drzewka i nikt się nie patyczkował, że nie myte, że nie wolno:) jadło się i jakoś człowiek zdrowy był! a jak smakowało:)
ja teraz też jem niemyte ;)
UsuńI tu znowu na nucie dziecieńskich wspomnień zagrałaś ;)
OdpowiedzUsuńPiękne, niepozorne owoce i jakie pyszne a ptaszysko ze skradzioną mirabelką w dziobie bomba !
ja z dzieciństwa pamiętam węgierki ;) całą masę ;), a ptasie pozować nie chciały, nakradły ile wlezie i odfruwały w pośpiechu ;)
UsuńMirabelki kojarzą mi się z dzieciństwem i wakacjami u babci :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
witaj, miałaś słodkie dzieciństwo ;)
UsuńAle świetne! Zwłaszcza to z ptakiem - nam te małe gamonie też się u Nas częstują owocami :-)
OdpowiedzUsuńJagoda, one całymi stadami na drzewa napadają ;), ale może i dobrze, mniej się zmarnuje ;)
UsuńMIrabelki!!!!ale cudne wspomnienie! uwielbiałam kompot w dzieciństwie i wyjadanie owoców z dzbanka po kompocie!teeesknie!
OdpowiedzUsuńsprowadź sobie drzewko, a może jest gdzieś w okolicy, tylko nie wiesz :)
UsuńJa także uwielbiam ich zapach.
OdpowiedzUsuńAle kompletnie zapomniałam, że główna bohaterka "Spóźnionych kochanków" miała na imię Mirabelle! To jedna z moich ukochanych książek w liceum;) Nie odłożyłam jej dopóki nie dotarłam do ostatniej strony:))
wychodzi na to, że wielu wciągnęła ;)
UsuńNo i masz babo placek... Zajrzałam i ja do Ciebie, Jo. Teraz odłogiem będę leżały zapytania o wakacje w Toskanii. Muszę się zaprzyjaźnić z Twoim blogiem. Poczytać i pooglądać bo jest co!!!! Pozdrawiam. Asia
OdpowiedzUsuńwitaj, oj, to wolę nie mieć wrogów wśród turystów, i ja pracowałam w podróżach, więc dobro podróżnika jest mi bliskie ;), do lektury wróć po sezonie, w zimowe wieczory ;)
Usuńprzedostanie zdjęcie - ładnie uchwycone
OdpowiedzUsuńdziękuję
UsuńKlawe zdjęcia :)
OdpowiedzUsuń