Pierwsze prawdziwe perfumy nabyłam jak przystało we Francji :)
I to bynajmniej nie ze snobizmu, a chyba z nadmiernego taktu tzn. nie umiałam odmówić :).
Była to mała perfumeria w Lourdes, mała, ale z ilością towaru równą niemal dzisiejszym sieciom.
Kolorowe buteleczki i pudełka ułożone w sposób znany tylko wtajemniczonym, ja tego kodu rozgryźć nie mogłam :).
Ze stojącą na zewnątrz kobietą, opartą pewnością wyprostowanych pleców i nienagannej sylwetki o szklaną taflę drzwi, która niezmiennie przypomina mi Helenę Rubinstein. I mniej więcej w jej wieku z przedstawiających markę plakatów.
A więc dobiegającą pod siedemdziesiątkę ( u nas by takich ze świecą szukać). Której wiek zdradzały tylko dłonie, mimo iż usilnie starała się temu zapobiec, wcierając w nie co rusz krem z kolorowych tubek.
Było to skojarzenie bardzo trafne, bo jak się okazało, była to jej ulubiona marka (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że Helena Rubinstein urodziła się na krakowskim Kazimierzu, nie wiem, czy ona wiedziała lansując Polce tą markę, ale śmiem przypuszczać, że tak ).
Czerwona szminka na ustach i ciemne kreski wokół oczu, lśniące czarne włosy ściągnięte w węzeł na karku. Elegancja i styl, która z wiekiem nie ma nic wspólnego.
Zachęciła mnie do wejścia, nie zrażając się moją nieudolną francuszczyzną. I opowiadała o sobie, swoim sklepie, zapachach, mężczyznach... Tak, że naprawdę chciało się tam zostać na dłużej... (na tyle, że spędziłam z nią niemal całą dwugodzinną przerwę w pracy).
To nie był bezimienny sklep, gdzie można śmiało dotknąć każdego przedmiotu. To był seans wizażu, psychologii i ciekawości świata, po którym następowały osobiste pytania i dopiero dłoń sięgała do półek wracając z wybranymi flakonami.
I choć nie było mnie na nie stać, wyszłam z buteleczką Cacharela, bo w tym sklepie cena nie była niedostępna, była dostosowana do klienta. Czy na tym straciła ? Nie, to była mądra kobieta, wróciłam do niej jeszcze nie raz w czasie naszego pobytu i nadal mam nadzieję, że jeśli uda nam się zrealizować plany, nie tegoroczne, ale takie do spełnienia, to odwiedzę tą perfumerię i znowu spotkam kobietę o wyglądzie Heleny Rubinstein...
...piękny tekst...!
OdpowiedzUsuńTakie plany spełnić się muszą...:)
Serdeczności:)
Dziękuję, Meg, te pięć miesięcy to za krótko, żeby poczuć się mieszkańcem,ale wystarczająco, żeby "oswoić" i czasem tęsknię :)
UsuńWspaniale trafić na taką osobę!
OdpowiedzUsuńŻyczę by udało się zrealizować plany! :-)
mamy cały czas nadzieję i co rok przekładamy wyjazd :(
UsuńPiękne napisane, wzruszyłam się.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Takich ludzi, jak opisana przez Ciebie Pani. Wspaniały człowiek z pasją, kochający swoją pracę ponad wszystko. Zazdroszczę spotkania, chociaż mogłabym być onieśmielona.
Fascynująca osoba, której wspomnienia zapełniłby pewnie nie jedną książkę.
Trzyma kciuki abyś pojechała!!!
PS Musisz pojechać!!!
Heidi, ja też byłam, wtedy studentka na pierwszym roku, która umie się ledwo przywitać i policzyć po francusku, ale nigdy na tyle, żeby wyrazić swoje myśli :), może jeszcze tam będzie, w końcu Helena Rubinstein podobno pracowała do końca i zmarła w wieku 95 lat :)
UsuńWitaj, dziś po raz pierwszy zajrzałam na Twojego bloga i bardzo urzekłą mnie ta historia. Poza tym miasto Blesławiec kojarzy mi się bardzo ciepło.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Podobnych historii będzie jeszcze wiele, więc witaj i zapraszam :)
Usuńjak zwykle piekny opis ... Mistrzyni .... zycze zeby plany sie zrealizowaly:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJak początek dobrej powieści..
OdpowiedzUsuńżyczę zrealizowania planów
pozdrawiam
blaubeere - dziękuję
Usuńiga - może kiedyś i będzie powieść :)
gdybym kiedyś miała 'sklep' właśnie takim sprzedawcą chciałabym być, cena dopasowana do klienta, dobra kobieta jeśli tak mogę napisać, każdy może poczuć się wyjątkowym dzięki niej
OdpowiedzUsuńa sama kobieta z Twojego opisu - dla mnie to kobieta z tzw. klasą, której nie można się nauczyć, z tym trzeba się urodzić
i nie mam na myśli samego wyglądu czy zachowania...
pięknie wszystko opisałaś
może to prawda, że elegancji można się nauczyć, a z klasą trzeba się urodzić :)
Usuńwspaniale ... :) tekst jak z książki :) hmmm... i jaka wspaniałomyślna sprzedawczyni :)
OdpowiedzUsuńto nie wspaniałomyślność, a serdeczność i odpowiednie myślenie, sprzedała mi raz taniej, a zyskała stałą klientkę na dłużej :)
UsuńI znów rozbudziłaś moją wyobraźnię... Już widzę siebie w tej perfumerii, już czuję te tysiące przeplatających się zapachów i tą Panią, która pewnie ma w zanadrzu tysiące ciekawych historii....
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że jeszcze ma, jak pewnie każdy :)
UsuńW kupowaniu perfum jest coś luksusowego, tajemniczego i ekscytującego. Ładnie to opisałaś;-)
OdpowiedzUsuńdziękuję,tak, to taki dreszcz emocji, zagadka, czy będzie się do siebie pasować ;)
UsuńPoczarowałaś Jo ;D
OdpowiedzUsuńA z pięknymi flakonami trudno się rozstać, nawet jak nie ma już w nich ni kropelki ;)
Taka czarownica ze mnie ;), ja z niektórymi się szybko rozstaję, z innymi nie, rzadko do jakiegoś wracam, chyba swoich jeszcze nie znalazłam ;)
Usuńuwielbiam być ubrana tylko w zapach.
OdpowiedzUsuńnie każdy zapach pasuje każdej kobiecie.
trzeba umieć dobrać odpowiedni do siebie.
a zakupy w prawdziwej perfumerii to marzenie.
Podobno zawsze we flakonie szukamy zapachów dzieciństwa :)
UsuńPięknie napisane.
OdpowiedzUsuńdziękuję :)
UsuńPiękna historia! Aż zapragnęłam znaleźć się tam również, u Twojego boku, w odwiedzinach u Heleny Rubinstein...
OdpowiedzUsuńdziękuję :), zapraszam na kolejne :)
Usuń